
Maszewo Duże to wieś położona w województwie
mazowieckim, powiecie płockim, gminie Stara
Biała. Wieś jakich tysiące w naszym kraju. Jednak
jest w niej coś, czego nie powstydziłaby się żadna inna polska miejscowość.
Tym czymś jest jej historia.
Pierwsze wzmianki źródłowe na temat osady Maszewo (Machewo,
Massewo, Maschevo Regia) pochodzą z XV wieku. W 1446
roku ustalono, że linia podziału rzeki Wisły, której połowa miała
znajdować się w posiadaniu dziedziców Brwilna, a druga połowa
w posiadaniu płockiego klasztoru św. Marii Magdaleny, ma przebiegać
od Maszewa do Biskupic. W roku 1449, w umowie zawartej
między księciem Władysławem I a Mikołajem z Podkrajewa, wśród
wsi należących do zamku płockiego wymieniono Maszewo.2
W niniejszym
artykule chciałbym się jednak skupić na zagadnieniu osadnictwa
niemieckiego, którego początki na tym terenie przypadają na
przełom XVIII i XIX wieku.
Jedną z pierwszych kolonii niemieckich na Mazowszu była
założona w końcu XVIII wieku kolonia Schröttersdorf pod Płockiem.
Swoją nazwę wzięła od nazwiska Fryderyka Leopolda barona von Schröttera (1743-1815), nadprezydenta Prus Wschodnich i Prus
Zachodnich, ministra rządu w Berlinie. Zainicjował on intensywną
akcję kolonizacyjną, sprowadzając nad Wisłę rolników z różnych
zakątków Niemiec. W skład nowo utworzonej kolonii weszły podpłockie
wsie: Maszewo, Powsino, Chełpowo i Biała. Zamieszkało
tam kilkaset niemieckich rodzin. Od roku 1820 termin „kolonia
Schröttersdorf”, dotąd określający cały obszar, zastępowany był nazwą
konkretnej miejscowości, do której dodawano słowo „kolonia”.
Przybysze w większości pochodzili z Wirtembergii, Meklemburgii,
Saksonii, Śląska oraz z Prus Wschodnich i Prus Zachodnich.4
Władze pruskie przeprowadziły staranne poszukiwania dogodnego
miejsca dla nowej kolonii na północnym brzegu Wisły. Po znalezieniu
takiego miejsca rozpoczęto rekrutację osadników. Aby zachęcić
potencjalnych kolonistów, władze były gotowe opłacić ich podróż
do nowej ojczyzny. Oferowano kwotę około 300 groszy zapomogi
jednorazowej i zwrot kosztów transportu za każdą przejechaną milę
(7,5 km) w następującej wysokości: 2 grosze za dorosłego mężczyznę,
1 grosz i 6 fenigów za żonę, 1 grosz za każde dziecko.

Początki, jak zawsze, były trudne. Pierwsi osadnicy mieszkali
w lepiankach. Dopiero po pewnym czasie zaczęto budować domy
w konstrukcji szkieletowej, gdzie szkielet nośny był z drewna,
a fugi wypełniano słomą i błotem. Dach był słomiany. Władze niemieckie
przekazywały osadnikom narzędzia rolnicze i pieniądze na
karczowanie gruntów. Nowi mieszkańcy narzekali na przejmujące
zimno panujące podczas zim. Jeden z Niemców pisał w swych
listach, że często patrzy z tęsknotą na słońce na zachodzie, myśląc
o swojej dawnej ojczyźnie. Zanotował również, że rok 1805 był
bardzo mokry. Ponieważ w kolonii nie istniały wtedy jeszcze żadne
bite drogi, mieszkańcy wiosną i jesienią tonęli w błocie. Natomiast
1806 rok był dla odmiany bardzo suchy, co w połączeniu ze
słabą klasą gleb dało bardzo mizerne plony. Z relacji wysyłanych
do Niemiec wynika, że koloniści byli bardzo zawiedzeni i rozgoryczeni,
w wyniku czego część osadników wyemigrowała dalej na
Wołyń. Tym, którzy pozostali, rząd pruski starał się zrekompensować
jak najwięcej zarówno w zwierzętach, jak i w narzędziach. Ze
względu na dużą liczbę dzieci w kolonii, sprowadzono ze Śląska
nauczyciela i wybudowano szkołę.5
Aby uatrakcyjnić osadnikom
wieczory, w każdej wsi założono orkiestrę lub chór mieszany. We
wsiach, gdzie nie można było wybudować kościoła lub kaplicy,
otwierano pokoje modlitewne usytuowane przy szkołach. W dzisiejszym
Maszewie (dawniej Kolonia Maszewo) znajdowały się
dwa takie miejsca. Jednym była kaplica luterańska, a drugim – pokój
modlitewny braci Morawskich.Kolonia szybko osiągnęła stan około trzech tysięcy mieszkańców.7
Gospodarstwa były różnej wielkości. W największej wsi, Maszewie,
funkcjonowało ponad 110 zagród: 13 gospodarzy posiadało 6 hektarów,
a 97 od 1 do 6 hektarów ziemi. Tylko trzy gospodarstwa były
wielkoobszarowe: Sztajnera, Rowera i Szyfera. W każdej wsi znajdowały
się sklepy i szynki, a w samym Maszewie – młyn, dwie olejarnie
i duży browar. Ten ostatni produkował piwo dla Płocka, cenionego
w okolicy Maszewskiego Portera.8
Ponadto na terenie kolonii umiejscowiono
dwa cmentarze: większy w Maszewie i mniejszy w Powsinie.
Obecnie maszewski cmentarz, po odkupieniu od ewangelików,
należy do parafii rzymskokatolickiej w Brwilnie. Drugi zaś, całkowicie
zdewastowany i zarośnięty, znajduje się tuż przy ogrodzeniu
zakładów rafineryjno-petrochemicznych PKN Orlen SA.
W okresie międzywojennym pomiędzy władzami polskimi
a mieszkańcami okolicznych kolonii wielokrotnie dochodziło do
napięć i animozji. Szkoły niemieckie przekształcano na polskie
i tylko w szkole w Maszewie nauczano w dwóch językach – polskim
i niemieckim. Dowodem od dawna narastających napięć
i niechęci do kolonistów może być artykuł poświęcony obecności
żywiołu niemieckiego w Królestwie Polskim, także w podpłockim
Maszewie, który ukazał się w piśmie polskiej inteligencji, „Tygodniku
Ilustrowanym” (nr 25 z 1907 r.). Można tam przeczytać
następujące słowa: Przykłady wynaradawiania się poszczególnych jednostek
wśród ludu widzimy zresztą i na wsiach w tych miejscowościach,
gdzie koloniści Niemcy znaleźli się liczebnie w większości. Germanizacyi
na wsiach sprzyjała szczególniej niemało szkoła elementarna rdzennie niemiecka.
Pod jej wpływem uczęszczające tu dzieci polskie zatracają swój charakter narodowy. Nauczyciel Niemiec, koledzy w większości Niemcy,
duch szkoły niemiecki – oto typowe warsztaty germanizowania młodych
pokoleń! [...] Ks. Ign. Charszewski, opisując parafię trzepowską
pod Płockiem, podaje charakterystyczny fakt, że w okolicy tej znajduje się
jedna jedyna szkoła, a i tą zawładnęli Niemcy, jakkolwiek i nasi gospodarze
ciężar jej utrzymania ponosili. Pod kierunkiem nauczyciela Niemca,
nieodrodnego syna hakaty, znającego wprawdzie język polski, królowały
w niej prawie niepodzielnie języki: państwowy i niemiecki9
. W cytowanej
publikacji znajdują się zdjęcia Ł. Dobrzańskiego zaopatrzone
w wymowne podpisy, na przykład: „niemiecki pług na polskiej ziemi”
lub „przy czytaniu kolonista niemiecki u siebie”. Tego rodzaju
nastawienie miało swoją genezę w postawie samych kolonistów.
Większość z nich bowiem nie uczyła się języka polskiego, tworząc
zamknięte enklawy. Ponadto wielokrotnie okazywali oni polskim
sąsiadom swoją wyższość, wytykając im analfabetyzm, zacofanie
technologiczne i światopoglądowe.
Z opowieści dziadka mojej żony, Jana Zapędowskiego, urodzonego
i mieszkającego na pograniczu wsi Maszewo i Mańkowo,
wyłania się nieco inny, bardziej przyjazny, obraz relacji pomiędzy
mieszkańcami kolonii a ich polskimi sąsiadami. Wspominał on, że
wspólnie z Niemcami uczył się w jednej szkole (przy dzisiejszej
ul. Zglenickiego). Na co dzień przyjaźnił się z „Niemczakami”.
Dzięki tym kontaktom zarówno polskie, jak i niemieckie dzieci
stawały się dwujęzyczne. Ponadto wielu Polaków pracowało u niemieckich
gospodarzy. Bardzo cenili sobie wielkość wynagrodzenia,
jakie otrzymywali. Zdaniem J. Zapędowskiego, Niemcy zatrudniający
polskich robotników wymagali bardzo dokładnego wykonywania
zleconych obowiązków. Podczas przerwy na posiłek nakazywali
Polakom myć ręce, a do obiadu przebierać się w czyste koszule.
Pomimo ogólnie niezłych relacji, wyczuwalny był jednak pewien
dystans i wyższość okazywana przez kolonistówcharakter narodowy. Nauczyciel Niemiec, koledzy w większości Niemcy,
duch szkoły niemiecki – oto typowe warsztaty germanizowania młodych
pokoleń! [...] Ks. Ign. Charszewski, opisując parafię trzepowską
pod Płockiem, podaje charakterystyczny fakt, że w okolicy tej znajduje się
jedna jedyna szkoła, a i tą zawładnęli Niemcy, jakkolwiek i nasi gospodarze
ciężar jej utrzymania ponosili. Pod kierunkiem nauczyciela Niemca,
nieodrodnego syna hakaty, znającego wprawdzie język polski, królowały
w niej prawie niepodzielnie języki: państwowy i niemiecki9
. W cytowanej
publikacji znajdują się zdjęcia Ł. Dobrzańskiego zaopatrzone
w wymowne podpisy, na przykład: „niemiecki pług na polskiej ziemi”
lub „przy czytaniu kolonista niemiecki u siebie”. Tego rodzaju
nastawienie miało swoją genezę w postawie samych kolonistów.
Większość z nich bowiem nie uczyła się języka polskiego, tworząc
zamknięte enklawy. Ponadto wielokrotnie okazywali oni polskim
sąsiadom swoją wyższość, wytykając im analfabetyzm, zacofanie
technologiczne i światopoglądowe.
Z opowieści dziadka mojej żony, Jana Zapędowskiego, urodzonego
i mieszkającego na pograniczu wsi Maszewo i Mańkowo,
wyłania się nieco inny, bardziej przyjazny, obraz relacji pomiędzy
mieszkańcami kolonii a ich polskimi sąsiadami. Wspominał on, że
wspólnie z Niemcami uczył się w jednej szkole (przy dzisiejszej
ul. Zglenickiego). Na co dzień przyjaźnił się z „Niemczakami”.
Dzięki tym kontaktom zarówno polskie, jak i niemieckie dzieci
stawały się dwujęzyczne. Ponadto wielu Polaków pracowało u niemieckich
gospodarzy. Bardzo cenili sobie wielkość wynagrodzenia,
jakie otrzymywali. Zdaniem J. Zapędowskiego, Niemcy zatrudniający
polskich robotników wymagali bardzo dokładnego wykonywania
zleconych obowiązków. Podczas przerwy na posiłek nakazywali
Polakom myć ręce, a do obiadu przebierać się w czyste koszule.
Pomimo ogólnie niezłych relacji, wyczuwalny był jednak pewien
dystans i wyższość okazywana przez kolonistów.

Największe animozje powstały podczas okupacji hitlerowskiej,
gdy większość niemieckich mieszkańców wsparła faszystowskiego
okupanta. Bez najmniejszych oporów moralnych koloniści wpisywali
się na folkslistę, a kilku z nich należało do splamionej licznymi
okrucieństwami dywizji SS Totenkopf (trupia czaszka). Niezwykłą historię związaną z dostarczaniem materiałów potrzebnych
do budowy schronu żołnierzy Armii Krajowej w lesie
Brwilno tak wspomina w swojej książce Wiktor Kaźmierowicz,
pseudonim „Okoń”: Najbardziej niebezpieczny do przebycia był odcinek
od Wyszyny do Lasu Brwilno. Jego odległość wynosiła 4 km. Przed wjazdem
do Maszewa trzeba było skręcić w prawo w trakt, prowadzący w głąb do
lasu. Cały szkopuł tkwił w tym, że Maszewo zamieszkane było w cało-
ści przez niemieckich kolonistów, a na dodatek zatwardziałych hitlerowców
i trzeba było w tym miejscu niepostrzeżenie przemknąć, nie zwracając niczyjej
uwagi. Gdyby zatrzymał mnie folksdojcz, to nawet najgłupszy z nich
nie uwierzyłby, że wiozę furę pełną drzewa do lasu. Na szczęście obyło
się bez kłopotów. Niemcy jednak po pewnym czasie odkryli pusty
schron, a następnie rozstrzelali gajowego, członka AK, Władysława
Lewandowskiego. Jego grób znajduje się na cmentarzu parafialnym
w Brwilnie, natomiast w miejscu egzekucji ustawiono pamiątkowy
obelisk.
Niektórzy koloniści wyróżnili się wyjątkowo wrogą postawą
wobec Polaków. Należał do nich niejaki Much, który jeszcze przed
wojną został pozbawiony polskiego obywatelstwa, zapewne z powodu
szpiegostwa. Wielkim okrucieństwem wykazał się Andrzej
Niewiadomski z Białej, folksdojcz i członek NSDAP, który uczestniczył
w obławach, zabójstwach i egzekucjach Polaków z gminy
Brwilno (m.in. Jana Bartosiewicza z Wyszyny). W maju 1945 roku
skazano go na karę śmierci. Wyjątkowym zwyrodnialcem był także
niemiecki kolonista Kirszner, stolarz z Powsina i były żołnierz wojska
polskiego. Po podpisaniu narodowej listy stał się zagorzałym
hitlerowcem. W latach 1943-1945 był okrutnym dozorcą w płockim
więzieniu. W 1945 roku został skazany na karę śmierci. Także kierownik
powsińskiej szkoły, Teodor Gatzke, zapisał się niechlubnie
w dziejach opisywanej koloni. Po wybuchu drugiej wojny światowej
został on urzędnikiem niemieckiego magistratu. Zasłynął
m.in. jako denuncjator.13 Również bardzo tragiczna historia wiąże
się z niemieckim kolonistą o nazwisku Fobel. Pewnego wieczoru
do jego drzwi zapukali dwaj uciekinierzy z przymusowych robót.
Byli oni pochodzącymi z Łodzi okopnikami i szukali schronienia
na noc. Nie wiedząc o tym, że znajdują się w niemieckiej kolonii,
opowiedzieli gospodarzowi o swojej ucieczce. Ten zaproponował
im schronienie w pobliskim lesie, zaprowadził ich tam, a następniezastrzelił i zostawił bez pochówku. Po kilku dniach polscy mieszkańcy
pochowali ich pod osłoną nocy. Dziś małą mogiłką na skraju
brwileńskiego lasu opiekuje się mieszkanka Maszewa oraz zuchy
z pobliskiej szkoły. Po wielu latach we wsi pojawiła się córka owego
zbrodniarza, szukająca swoich korzeni. Wypytywała o swojego ojca,
jednak starzec, z którym rozmawiała, ojciec moich rozmówców,
w imię pojednania zataił tę ponurą historię.14
Gwoli sprawiedliwości godzi się dodać, że nie wszyscy niemieccy
koloniści okazali się polakożercami. I tak na przykład sołtys
Maszewa przestrzegł rodzinę pani Nadwadowskiej przed aresztowaniem
jej ojca, który udawał rolnika, choć w rzeczywistości był nauczycielem.
Wspomina ona również z sympatią młynarza Gedego,
który wielokrotnie przymykał oko na ponadnormatywne mielenie
zboża w jego młynie. Ponadto tenże Gede w czasie wojny ukrywał
polskiego uciekiniera z przymusowych robót.15 Także inne rodziny
pochodzenia niemieckiego wykazały lojalność wobec nowej ojczyzny.
Były to rodziny Eisellów, Bartschów, Schulzów, Gundlachów
i Szyferów.16
W styczniu 1945 roku koloniści masowo uciekali wraz z wojskami
niemieckimi na zachód. Tych zaś, którzy pozostali, przymusowo
usunięto. Wielu zostało uwięzionych w obozach pracy przymusowej.17
Kilku starców, którzy pomimo nakazu wyjazdu pozostali
w kolonii, UB zabrało do ciężarówki i wywiozło do lasu Brwilno na
mogiłę pomordowanych Polaków. Tam nakazano im gołymi rękami ekshumować i przeszukiwać rozkładające się ciała.18 W 1948 roku
w niewyjaśnionych okolicznościach spłonął wraz z przyległymi
budynkami kościół luterański, który znajdował się na skrzyżowaniu
dzisiejszych ulic Łukasiewicza i Zglenickiego. Był to budynek
z czerwonej cegły, miał bardzo wysokie, zakończone łukami, okna.
Wewnątrz znajdowało się duże prezbiterium i organy.19 Pod koniec
lat czterdziestych XX wieku po niemieckich kolonistach w Maszewie
nie było już śladu.
Od dłuższego czasu wraz z sierpecką Nieformalną Grupą Historyczną
„Ultima Thule” badam historie związane z niemieckimi
kolonistami zamieszkującymi terytorium Mazowsza. Razem ze
Stowarzyszeniem Tradytor, którego jestem członkiem, zrealizowa-
łem film dokumentalny przedstawiający świątynie protestanckie na
ziemi płockiej. Materiał ten zawiera historyczne już kadry kościo-
ła w Sadach, który w nieuzasadniony i bezsensowny sposób został
zburzony. Ponadto wspólnie z Tomaszem Kowalskim z Sierpca
i z Arturem Woltmanem, proboszczem parafii ewangelicko-augsburskiej
w Płocku, nagraliśmy fabularyzowany dokument filmowy
Zapomniani sąsiedzi, opowiadający o kolonistach niemieckich. Wspomnienia
Polaków przeplatają się tam z fabularyzowanymi scenami
z dawnej niemieckiej wsi Osówka i z ewangelickiego kościoła
w Wiączeminie Polskim. W ramach realizacji naszego projektu
rozpoczęliśmy współpracę z panią Juttą Dennerlein z Niemiec, autorką
interesującego portalu Upstream Vistula, którą kilkakrotnie
gościliśmy w Polsce. Zbiera ona informacje na temat niemieckich
kolonistów z ziem polskich. Mamy nadzieję, że nasze wspólne dzia-
łania przyczynią się do uratowania niejednego świadectwa niełatwej
historii stosunków polsko-niemieckich.